Charlie czy anty-Charlie?
Po całym tzw. zachodnim świecie media wzięły się za publikowanie rysunków z Charlie Hebdo. Zrobiły to na znak solidarności z redakcją tego tygodnika, w ramach akcji „Jestem Charlie”. No właśnie, solidarności z czym? Bo kim jest ów Charlie?
Tygodnik Charlie Hebdo to lewacka gazeta atakująca, w plugawy często sposób, chrześcijaństwo (katolicyzm w szczególności) i inne religie. Dlaczego chrześcijanin ma być solidarny z pismem, które na pierwszej stronie publikuje rysunek, na jakim Ojciec, Syn i Duch Święty kopulują ze sobą w trójkącie. Miał to być satyryczny komentarz do stanowiska jednego z francuskich biskupów w sprawie małżeństw homoseksualnych.
Dlatego dziwi, że tak wielu dziennikarzy przedstawiło atak na redakcję pisma, jako napaść na „wolność słowa”. Co kopulujący z Bogiem Ojcem Chrystus ma wspólnego z wolnością słowa? Ma, pod warunkiem, że w Europie wolność słowa w mediach oznacza wolność do obrażania chrześcijan.
Zresztą, wolność słowa nie jest wartością bezwzględną i media często samoograniczają się, na przykład, aby nie urazić jakieś grupy społecznej. Ba, często wolność słowa ogranicza prawo. Tak jest np. w Polsce czy Niemczech, gdzie prawo zakazuje negowania Holokaustu.
Dlatego zamordowanie francuskich dziennikarzy nie ma też nic wspólnego z konfliktem muzułmańsko-chrześcijańskim. To nie znaczy, że muzułmanie nie zabijają chrześcijan. Zabijają, i to setkami. Ale daleko od paryskich bulwarów, w Afryce, czy na Bliskim Wschodzie. Nie słyszałem jednak, żeby jakaś wielka europejska gazeta zainicjowała akcję: Jestem chrześcijaninem.
Dlatego, aby być naprawdę przeciwko fanatycznym, religijnym zabójcom trzeba być nie Charlim, ale anty-Charlim.
Igor Hrywna
PS. Jakoś też wielkim mediom nie chciało się też postawić niewygodnego pytania: dlaczego to właśnie teraz, kilka lat po opublikowaniu rysunku, zaatkowano redakcję Charlie Hebdo. I kto tak naprawdę zyskuje na tym zamachu? Ano nacjonalistyczny Front Narodowy, najwierniejszy sojusznik Kremla we Francji.